- Bagienny! Chodź na rower.
- Śpię.
- No chodź.
- Nie chce mi się *ziew*
Dialog się przeciąga przez jakieś 10 minut. Dojeżdżamy do pól mokotowskich. Błyska, grzmi i wieje. Czyli jest cudnie ^^
- Nie mogłeś marudzić 10 minut dłużej? Uniknęlibyśmy ulewy.
poniedziałek, 26 maja 2014
czwartek, 22 maja 2014
I znowu marudzę o książkach
Niedawno wyplułem się na temat zakupów. Teraz chciałbym napisać nieco o przedmiocie zakupów. Precyzując o książkach. Dzisiaj rozpoczęły się Warszawskie Targi Książki. Impreza już nie jest adresowana do przygłupów, którzy nie dość, że wydają pieniądze na książki to jeszcze je czytają. Odkąd powoli moda na czytanie (już czegokolwiek) wróciła, to już nie ma przygłupów, wytykania nas paluchami i robieniem sobie jaj. Każdy czytelnik, który nie potrafił oderwać się od lektury poza domem wie o czym napisałem. Ale bez gorzkich żali... swoją drogą to jest interesujące, że kilka razy w swoim życiu człowiek nieświadomie podąża za jakimś trendem ;]
Mamy od kilku lat zwyżkowy trend publikacji nowych książek. Może ilościowo literatury światowej nie jest najlepiej, ale za to pod względem rodzimych tytułów jest super. Tyle... że taki stary pierdziel jak ja, wychowany może nie na dobrej literaturze, ale wymagającej od czytelnika czy to jakiejś wiedzy czy zaangażowania, nie jest tą mnogością tytułów usatysfakcjonowany. Z dziką rozkoszą pojeździłbym sobie po polskich tuzach mojego ulubionego gatunku science fiction, ale nie mam po kim ;] Raptem kilka nazwisk, które na dodatek nie powodują wypieków na twarzy na hasło "nowa książka X". Mamy za to od groma i ciut ciut pisarzy fantasy. Jakości jednak nie można oczekiwać. Choć w tym gronie jeżeli nie pod względem fabularnym to warsztatowym można znaleźć coś interesującego. Jako fan m.in. Isaaca Asimova nigdy specjalnie nie przykładałem dużej wagi do jakości pióra, za to do zawartej koncepcji już tak. Im lepszy pomysł, im bardziej złożony tym bardziej byłem szczęśliwszy. Dotyczy to też głównego nurtu, z którym zaznajamiam się na własną rękę od końca lat 90tych kiedy coraz rzadziej z obcojęzycznej fantastyki zaczęło trafiać pozycji na półki księgarń. Lubię fantastykę, ale wtórności czy rozdmuchiwania słabego pomysłu do kilkuset stron czy tomów zwyczajnie nie znoszę. Szkoda mi i pieniędzy i czasu.
Po kilku latach obcowania z mainstreamem doszedłem do smutnego odkrycia, że jestem zwyczajnie za głupi na odbiór wielkiej literatury (czy jak kto chce wysokiej kultury). Nie pomógł w tym krótkotrwały romans z filologią polską. Choć cieszy mnie, że ktoś jeszcze celuje w lotne umysły. A jak wygląda sprawa z beletrystyką adresowaną do everymena? Słabiutko. Oj słabiutko. Doszedłem do wniosku, że tłumaczy się na rynek polski tylko głośne tytuły, a mniej znanych, ale znakomitych twórców już nie. Pomija się ich wskazując na ogół względy ekonomiczne, Moim zdaniem tylko po to, by nasze tuzy nie zbierały cięgów od takich malkontentów jak ja. Owszem jest większa szansa niż w fantastyce na naprawdę porządną powieść z interesującą historią i dobrze napisaną, ale ich autorzy dożywają powoli swoich dni.
Czy mogę narzekać, że jest tak słabo bo pisarz prócz oswajania swojego demona musi jeszcze utrzymać siebie i nierzadko rodzinę i zwyczajnie chałturzy rozmieniając swój talent, doświadczenie na drobne. Dosłownie na drobne. Dodatkowo jest jeszcze obarczony dodatkową robotą, korektą własnej powieści. To też kosztuje... w zasadzie tyle samo co napisanie książki.
Pisałem jakiś czas temu, że wyzbywam się książek. O dziwo po tym wpisie, znalazło się parę osób chętnych do wzięcia pod swoje strzechy makulaturę. Jednak nikt, ale to nikt nie chciał książek polskich pisarzy (które dostaję po dziś dzień). Pomijam książki Wiesława Myśliwskiego czy Jacka Natansona, które zostały mi niemal wyrwane z rąk ;] Innych pisarzy nie wspomnę, bo jakoś głupio mi pisać, że taki czy owaki znalazł swoje miejsce w śmietniku.
Mamy od kilku lat zwyżkowy trend publikacji nowych książek. Może ilościowo literatury światowej nie jest najlepiej, ale za to pod względem rodzimych tytułów jest super. Tyle... że taki stary pierdziel jak ja, wychowany może nie na dobrej literaturze, ale wymagającej od czytelnika czy to jakiejś wiedzy czy zaangażowania, nie jest tą mnogością tytułów usatysfakcjonowany. Z dziką rozkoszą pojeździłbym sobie po polskich tuzach mojego ulubionego gatunku science fiction, ale nie mam po kim ;] Raptem kilka nazwisk, które na dodatek nie powodują wypieków na twarzy na hasło "nowa książka X". Mamy za to od groma i ciut ciut pisarzy fantasy. Jakości jednak nie można oczekiwać. Choć w tym gronie jeżeli nie pod względem fabularnym to warsztatowym można znaleźć coś interesującego. Jako fan m.in. Isaaca Asimova nigdy specjalnie nie przykładałem dużej wagi do jakości pióra, za to do zawartej koncepcji już tak. Im lepszy pomysł, im bardziej złożony tym bardziej byłem szczęśliwszy. Dotyczy to też głównego nurtu, z którym zaznajamiam się na własną rękę od końca lat 90tych kiedy coraz rzadziej z obcojęzycznej fantastyki zaczęło trafiać pozycji na półki księgarń. Lubię fantastykę, ale wtórności czy rozdmuchiwania słabego pomysłu do kilkuset stron czy tomów zwyczajnie nie znoszę. Szkoda mi i pieniędzy i czasu.
Po kilku latach obcowania z mainstreamem doszedłem do smutnego odkrycia, że jestem zwyczajnie za głupi na odbiór wielkiej literatury (czy jak kto chce wysokiej kultury). Nie pomógł w tym krótkotrwały romans z filologią polską. Choć cieszy mnie, że ktoś jeszcze celuje w lotne umysły. A jak wygląda sprawa z beletrystyką adresowaną do everymena? Słabiutko. Oj słabiutko. Doszedłem do wniosku, że tłumaczy się na rynek polski tylko głośne tytuły, a mniej znanych, ale znakomitych twórców już nie. Pomija się ich wskazując na ogół względy ekonomiczne, Moim zdaniem tylko po to, by nasze tuzy nie zbierały cięgów od takich malkontentów jak ja. Owszem jest większa szansa niż w fantastyce na naprawdę porządną powieść z interesującą historią i dobrze napisaną, ale ich autorzy dożywają powoli swoich dni.
Czy mogę narzekać, że jest tak słabo bo pisarz prócz oswajania swojego demona musi jeszcze utrzymać siebie i nierzadko rodzinę i zwyczajnie chałturzy rozmieniając swój talent, doświadczenie na drobne. Dosłownie na drobne. Dodatkowo jest jeszcze obarczony dodatkową robotą, korektą własnej powieści. To też kosztuje... w zasadzie tyle samo co napisanie książki.
Pisałem jakiś czas temu, że wyzbywam się książek. O dziwo po tym wpisie, znalazło się parę osób chętnych do wzięcia pod swoje strzechy makulaturę. Jednak nikt, ale to nikt nie chciał książek polskich pisarzy (które dostaję po dziś dzień). Pomijam książki Wiesława Myśliwskiego czy Jacka Natansona, które zostały mi niemal wyrwane z rąk ;] Innych pisarzy nie wspomnę, bo jakoś głupio mi pisać, że taki czy owaki znalazł swoje miejsce w śmietniku.
wtorek, 20 maja 2014
O jeden sklep za dużo
Podobno ludzie nie lubią zakupów. Nie będę wnikał w jakie (spożywcze, ciuchy, techniczne, remontowe). Po całości. Najpierw jest problem z wyjściem. Potem ludzie, że są. I o zgrozo też chcą robić zakupy. To obsługa jest jakaś takaś. Potem, że nie ma tego po co człowiek ruszył cztery litery. I samo kupowanie. O maj gad. Po prostu zgroza. Tyle, że kiedy już się trafią zakupy, już się teleportowano na miejsce, ludzi mało, obsługa jak trzeba i jest to co człowiek sobie umyślił... to jakoś coś nie pasuje. Jeżeli ktoś na wstępie pomyślał, śpieszę z wiatrakiem do rozwiania wątpliwości, problem ów nie dotyczy tylko kobiet. Płeć brzydka też ma takie dylematy. Z moich obserwacji wynika, że wszyscy kochają zakupy.
Ale o czym innym chciałem... Jest takie zjawisko, które nazywam "o jeden sklep za dużo".
Niezależnie czy zakupy należą do udanych, czy posiadany kapitał finansowy został wymieniony na dobra. To jest nieistotne. Gdzieś tam istnieje jeszcze jeden sklep do którego w akcie desperacji lub w szale zakupoholizmu trzeba wejść. I to jest problem osoby towarzyszącej. Po przekroczeniu tego sklepu jeszcze nie jest zwiastowany dramat jaki za chwilę nastąpi. Zajmuje to chwilę, a subiektywne odczucie upływu czasu jest taki jakby minęły godziny. Człowieka, który jest albo ciałem doradczym albo towarzystwem albo bagażowym wkracza do strefy mroku całkiem nieświadomy. Dramat zaczyna się kiedy podjęcie decyzji, wybór wymaga werbalnej interakcji owego towarzystwa. I nie ma znaczenia, że kilka sklepów wcześniej jeszcze było czuć zaangażowanie, szczere zainteresowanie czy ten makaron ma niski indeks glikemiczny czy bluzka pasuje do pantofli albo czy ten superowy smartłocz jest niezbędny do podtrzymania życia.
Następuje natychmiastowy shutdown entuzjamu, chęci, cierpliwości i wyższych uczuć ;] Pojawia się zmęczenie, zniechęcenie i potrzeba teleportacji gdziekolwiek poza zasięg sklepów. Dzisiaj to zaliczyłem ;]
Swoją drogą będąc jeszcze w temacie bawi mnie kiedy ludzie twierdzą, że nie cierpią zakupów jako takich. Oj jak muszą cierpieć. Ale przeglądanie katalogów papierowych, online i dokonywanie zdalnych zamówień nie, to już nie jest to samo ;] Tylko w tym przypadku zawsze można pójść do kuchni po wymówkę ;]
Ale o czym innym chciałem... Jest takie zjawisko, które nazywam "o jeden sklep za dużo".
Niezależnie czy zakupy należą do udanych, czy posiadany kapitał finansowy został wymieniony na dobra. To jest nieistotne. Gdzieś tam istnieje jeszcze jeden sklep do którego w akcie desperacji lub w szale zakupoholizmu trzeba wejść. I to jest problem osoby towarzyszącej. Po przekroczeniu tego sklepu jeszcze nie jest zwiastowany dramat jaki za chwilę nastąpi. Zajmuje to chwilę, a subiektywne odczucie upływu czasu jest taki jakby minęły godziny. Człowieka, który jest albo ciałem doradczym albo towarzystwem albo bagażowym wkracza do strefy mroku całkiem nieświadomy. Dramat zaczyna się kiedy podjęcie decyzji, wybór wymaga werbalnej interakcji owego towarzystwa. I nie ma znaczenia, że kilka sklepów wcześniej jeszcze było czuć zaangażowanie, szczere zainteresowanie czy ten makaron ma niski indeks glikemiczny czy bluzka pasuje do pantofli albo czy ten superowy smartłocz jest niezbędny do podtrzymania życia.
Następuje natychmiastowy shutdown entuzjamu, chęci, cierpliwości i wyższych uczuć ;] Pojawia się zmęczenie, zniechęcenie i potrzeba teleportacji gdziekolwiek poza zasięg sklepów. Dzisiaj to zaliczyłem ;]
Swoją drogą będąc jeszcze w temacie bawi mnie kiedy ludzie twierdzą, że nie cierpią zakupów jako takich. Oj jak muszą cierpieć. Ale przeglądanie katalogów papierowych, online i dokonywanie zdalnych zamówień nie, to już nie jest to samo ;] Tylko w tym przypadku zawsze można pójść do kuchni po wymówkę ;]
piątek, 9 maja 2014
czwartek, 8 maja 2014
wtorek, 6 maja 2014
sobota, 3 maja 2014
piątek, 2 maja 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)
No to sru
Jakiś czas temu w świecie około-ai zrobiło się ciekawej, a to za sprawą Joanny Maciejewski (więcej tutaj https://scoop.upworthy.com/author-e...
-
Jak każdy z nas, kto doświadczył przyjemności jednego systemu czy drugiego ma jakieś ale. Jeden i drugi posługuje się propagandą, trud...
-
Nie wiem czy z racji starczego wieku czy też jakiegoś dziwnego zrządzenia losu zwanym też akceptowalnym pechem na mojej drodze pojawia...
-
Podobno ludzie nie lubią zakupów. Nie będę wnikał w jakie (spożywcze, ciuchy, techniczne, remontowe). Po całości. Najpierw jest proble...