wtorek, 28 listopada 2017

Dzień, jak co dzień

Ludzi na ulicach postrzegam jako jedną szaruoburą masę, która przelewa się bądź wyrzuguje z różnych miejsc. Skojarzenia mam iście fizjologiczne. W dodatku zdecydowana większość ubrana szaroburo - mężczyźni czarny, szary, granat, niebieski i z rzadka brązowy, kobiety identycznie... przy czym kobiety mają z reguły w swojej masie identyczne buty.

W moich oczach z masy wyróżniają się ludzie:
- ubrani w żywe kolory, lub odbiegających od przyjętego smutnego popielcowego kanonu;
- pewni siebie;
- choc to nie precyzyjne, bo atakują zmysł węchu a nie wzroku - śmierdziele (wszelkiej maści indywidua żyjący na rachunek społeczeństwa);
- oraz nie tyle co głupi, co głupio zachowujący się.

Dzisiaj spotkałem dziewczynę należącą do tej ostatniej grupy. Dość ciekawe, że ktoś kto przysłużył się bliźniemu pomówieniami, podkładaniem świń oraz innymi sposobami akceptowanymi w katolickim kraju, ucieka wzrokiem przed osobą, której zapewniła dodatkową "rozrywkę". Nie zauważyłbym owego dziewczęcia, gdyby nie kuliła się o mało nie wpadając na śmietnik. A wystarczyło iść, jak zawsze noga za nogą a ja tradycyjnie nie zwrócił uwagi.

May the fart be with you

 Fascynujące jak amerykanie lubią tworzyć dni / uroczystości na podstawie swojego zapisu kalendarza. Czwarty maja, czyli wg amerykańskiego z...