Fascynujące jak amerykanie lubią tworzyć dni / uroczystości na podstawie swojego zapisu kalendarza. Czwarty maja, czyli wg amerykańskiego zapisu May 4 – ma nawiązywać do „may the force be with you”, czyli dzień Gwiezdnych Wojen - "May the Fourth be with you". Fanatycy próbują wmówić, że obchodziło się od samego początku, choć premiera GW była 25. maja. A że plotki mnie średnio interesują, to na moje oko zaczęło się dziesięć, może trochę wcześniej.
Przyznam, że nie lubię GW. Choć przedtem nie cierpiałem.
Pierwszy raz GW, pierwszą, tzn. czwartą część, zobaczyłem gdzieś w ’85, w telewizji. Nie spodobała mi się postać Luke’a. Jedyne z czym mi się kojarzy ten aktor to z głupkiem z rozwianymi kudłami biegającym to tu, to tam. Film nie podszedł mi.
Nie pamiętam kiedy obejrzałem drugą (piątą) część, ale pamiętam, że był to seans z vhs’u. I przyznam, że bardzo mi się spodobał.
Jednak kiedy nadszedł czas na trzecią (szóstą) część, miałem duże problemy, żeby dotrwać do końca. Film od początku jest durny. Gdzieś w drugiej połowie lat 90. na imprezie obejrzałem trylogię. Tak, były na niej dziewczyny, ale czyde nie w jpgach ;] Do trzeciej części mocno po północy dotrwałem samotnie. Mimo mojego rechotu, tylko gospodarz się obudził, który i tak zasnął, ale tym razem na kanapie a nie na podłodze ;]
Nie oglądałem rimejków, a nie presequeli. Do czasu. Kiedyś trafiło się w telepudle i obejrzałem. Dopiero po obejrzeniu pierwszej trylogii nabrałem ochotę, by obejrzeć drugą (chronologicznie pierwszą). Na tyle mi się spodobało, że obejrzałem Łotr 1 w kinie, który uważam za najlepszy film jaki obejrzałem dotychczas ze świata GW.