Szczerze to nawet jest zabawne. Dramatu nie ma. A jednak...
Wczorajszy dzień był jednym z bardziej upierdliwych jakich doświadczyłem. Złożyło się na to wiele dziwnych sytuacji i awarii. Dwie najistotniejsze. Brak prądu. Niby można żyć, ale takie drobiazgi jak wizja płynącej lodówki nie należą do przyjemnych. Zwłaszcza, że się tego doświadczyło. Upał bez durnego wentylatora też nie należy do przyjemności. Co ciekawe najmniejszym problemem okazał się brak światła, dostępu do sieci. Zainstalowane bezprzewodowe czujniki z automatycznym włącznikiem światłem plus lampy z wbudowanymi akumulatorami odegnały wizje siedzenia w pentagramie ze świeczkami w dłoniach ;]
Kiedy po blisko 10 godzinach wrócił prund (nie wiem, kto to bydle spuścił ze smyczy). Okazało się dla odmiany nie ma internetu (wg konsultanta Orange była burza... a od blisko trzech tygodni nie było nawet letniego deszczyku, choć na obrzeżach wiochy w której mieszkam coś mrugało w zeszłym tygodniu) i teraz też go nie ma. Czego ów wpis jest ewidentnym dowodem.