Kilkanaście lat temu wymyśliłem i zaprojektowałem system (2002) do bezpiecznej komunikacji. W skrócie polegał on na umieszczeniu nadajniku w samochodzie i zainstalowaniu odbiorników na drogach - tzw. punkty wejścia i wyjścia. Od razu powiem, że nie GPS, bo technologia raz nie nasza, dwa kiedyś (w końcu) będziemy mieli swój system, trzy nie jest tak precyzyjna jakby się to mogło wydawać.
W skrócie projekt zakładał, że będzie mierzyć dystans, prędkość i stosowanie się do znaków (uwzględniał margines błędu czasu reakcji kierowcy - nawet powstał fajny algorytm, który na podstawie czasu reakcji obliczał wiek kierowcy) oraz ewentualne kolizje (o bezsensowności kradzieży już nawet nie wspomnę). Dodatkowo wyliczanie w czasie rzeczywistym faktycznych tras szybkiego ruchu dla ekip ratunkowych (karetki, straż pożarna czy policja).
Czemu to zrobiłem? Z reguły nudzi mi się, i lubię sobie główkować. Czemu tego nie wdrożyłem (nawet nie próbowałem)? Pracowałem w sektorze publicznej i wiem jak to wygląda od środka, a dostarczać za darmo dobrych rozwiązań przestało leżeć w mojej naturze.
Zatem projekt sobie leżał w szufladzie, z listą wszystkich "ale", rozpoczynającej się o braku anonimowości. I jak w powieściach Philipa K. Dicka podobne rozwiązanie znalazł rynek finansowy - a konkretniej ubezpieczeniowy. Co prawda inna technologia, ale zachęcająca do skorzystania ze zniżek. Dajesz się "śledzić" mniejsza cena ubezpieczenia. Dla mnie bomba. I tak jestem śledzony przez swoją komórkę. Tylko jest mały problem... mieszkam w mieście i nie potrzebuję samochodu ;]
I tak sobie myślę, jeżeli rynek miałby przejąć schedę po FUS momentalnie by się okazało, że badania prenatalne byłyby obowiązkowe, obowiązkowa aborcja, a dla chorych i seniorów eutanazja w darmowym pakiecie :D
czwartek, 22 czerwca 2017
środa, 21 czerwca 2017
Fejs
Z fejsa nie korzystam od kilku miesięcy. Od samego początku mówiłem i powtarzam - fejs powinien odejść, zniknąć i zostać zapomniany. Kiedy się pojawił nie było zbytniego zamętu. Zamęt powstał później, kiedy wszystkim pozwolono tam wejść. Nic się tam nie działo, nic nie było. Wszystkie funkcjonalności, które są obecnie zostały skopiowane z innych serwisów (w tym z pierwszego faktycznego portalu social media - ICQ).
Po wejściu na portal (z którego zacząłem w ogóle korzystać po 4 latach od założenia konta) nie mogłem niczego znaleźć. Kto korzysta, wie jak dopracowanym narzędziem w chwili jest wyszukiwarka (dla młodszych podpowiedź - to był sarkazm). Jakoś udało mi się pozbierać fanpage o rzeczach, które mnie interesują. Nie było ich mało.
I tak dzień po dniu, oglądałem w feedzie reklamy i wrzuty z fp, których nie lubiłem. Z rzadko pojawiało się coś moich znajomych lub fp, który faktycznie polubiłem. Dwa lata temu, zacząłem wchodzić bezpośrednio na fp, które polubiłem - eee nie lubię tego słowa, oznaczyłem, które mnie interesują. Okazało się, że dają dziennie minimum dwa wpisy. W przypadku muzyków - co i rusz jakieś focie ze studia lub z trasy koncertowej. Od znajomych (bo im a nie mi fejs pokazywał) dowiadywałem się o najnowszych newsach o muzykach czy pisarzach.
Za to byłem idealnym targetem na kupno samochodu, lodówki, telewizora, wiagry, komputerów dla amatorów i generalnie sprzętu dla osób atechnicznych. Obejrzałem sobie lubiane przeze mnie fanpage. Odnalazłem tam rzeczy, których nie tknąłbym kijem.
Czym jest facebook? Jednym wielkim słupem reklamowym. Nie jestem pierwszym, który o tym mówi i na pewno nie ostatnim. Nigdy nie byłem od tego uzależniony, nie korzystałem tak często jak usenetu, irca czy icq. I de facto nikogo, ale to nikogo nie poznałem na fejsie.
Dodatkowo słuchaliście różnego bullshitu na temat kampanii fejsowych, zdobywanie nowych odbiorców, o byciu prokonsumenckim (ta, zwłaszcza to dotyczy miliarda blogasków). Konwersja, przekliki czy inne dziadostwo... nawet jeżeli macie lajki podlinkowanego Waszego wpisu, to nie oczekujcie, że ktoś kliknie i się przeniesie na jakiś tam blogasek. Chcesz być na fejsie? To publikuj na fejsie, tylko nie zapomnij, że jeżeli jesteś tym jednym z twórców, którego brać fejsbukowa pokocha, to zarząd fejsa ma prawo sprzedać tu i tam rzeczy, które umieściłeś na fejsie (wideo, zdjęcia, grafiki, teksty) - jakbyście nie wiedzieli to o to było kaman jakiś czas temu z łańcuszkami na "nie wyrażanie zgody".
Próbowałem "dobrodziejstw" fejsa, a jakże. Grupy, appki, funkcje, ba! nawet gry. Fejs wiedział o mnie wszystko, a ja o świecie i innych ludziach nic.
Jeżeli ktoś chciał mnie nazwać hipokrytą, że się publikuję na fejsie to informuję, że są ludzie, którzy to robią za mnie - im sprawia przyjemność, a ja im poprawiam teksty na blogaski.
Po wejściu na portal (z którego zacząłem w ogóle korzystać po 4 latach od założenia konta) nie mogłem niczego znaleźć. Kto korzysta, wie jak dopracowanym narzędziem w chwili jest wyszukiwarka (dla młodszych podpowiedź - to był sarkazm). Jakoś udało mi się pozbierać fanpage o rzeczach, które mnie interesują. Nie było ich mało.
I tak dzień po dniu, oglądałem w feedzie reklamy i wrzuty z fp, których nie lubiłem. Z rzadko pojawiało się coś moich znajomych lub fp, który faktycznie polubiłem. Dwa lata temu, zacząłem wchodzić bezpośrednio na fp, które polubiłem - eee nie lubię tego słowa, oznaczyłem, które mnie interesują. Okazało się, że dają dziennie minimum dwa wpisy. W przypadku muzyków - co i rusz jakieś focie ze studia lub z trasy koncertowej. Od znajomych (bo im a nie mi fejs pokazywał) dowiadywałem się o najnowszych newsach o muzykach czy pisarzach.
Za to byłem idealnym targetem na kupno samochodu, lodówki, telewizora, wiagry, komputerów dla amatorów i generalnie sprzętu dla osób atechnicznych. Obejrzałem sobie lubiane przeze mnie fanpage. Odnalazłem tam rzeczy, których nie tknąłbym kijem.
Czym jest facebook? Jednym wielkim słupem reklamowym. Nie jestem pierwszym, który o tym mówi i na pewno nie ostatnim. Nigdy nie byłem od tego uzależniony, nie korzystałem tak często jak usenetu, irca czy icq. I de facto nikogo, ale to nikogo nie poznałem na fejsie.
Dodatkowo słuchaliście różnego bullshitu na temat kampanii fejsowych, zdobywanie nowych odbiorców, o byciu prokonsumenckim (ta, zwłaszcza to dotyczy miliarda blogasków). Konwersja, przekliki czy inne dziadostwo... nawet jeżeli macie lajki podlinkowanego Waszego wpisu, to nie oczekujcie, że ktoś kliknie i się przeniesie na jakiś tam blogasek. Chcesz być na fejsie? To publikuj na fejsie, tylko nie zapomnij, że jeżeli jesteś tym jednym z twórców, którego brać fejsbukowa pokocha, to zarząd fejsa ma prawo sprzedać tu i tam rzeczy, które umieściłeś na fejsie (wideo, zdjęcia, grafiki, teksty) - jakbyście nie wiedzieli to o to było kaman jakiś czas temu z łańcuszkami na "nie wyrażanie zgody".
Próbowałem "dobrodziejstw" fejsa, a jakże. Grupy, appki, funkcje, ba! nawet gry. Fejs wiedział o mnie wszystko, a ja o świecie i innych ludziach nic.
Jeżeli ktoś chciał mnie nazwać hipokrytą, że się publikuję na fejsie to informuję, że są ludzie, którzy to robią za mnie - im sprawia przyjemność, a ja im poprawiam teksty na blogaski.
wtorek, 20 czerwca 2017
Norma 2.0
Mieszkanie w mieście jest obarczone pewnym szaleństwem. Jeżeli mieszkasz w miejscowości lub na wsi możesz „posiadać” jednego lub dwóch co najmniej dziwnych ludzi. Chyba, że Ty jesteś tym normalnym a cała reszta jest zbzikowana.
Codziennie przechodzę obok przystanku (nieważne jakiego) i codziennie mogę zrobić co najmniej jedno zdjęcie. Pod znakiem zakazu palenia pysk z petem w japie. Co ciekawe w innych miastach tego nie zauważyłem, a w Gdańsku przy dworcu kolejowym palacze grzecznie palili na wydzielonej wysepce.
Każdemu się śpieszy. Czerwone? A co to? Jestem wybrańcem, może we mnie nie trafi. A może nie rozpoznają kolorów? Daltonizm dotyka zarówno kierowców, jak i pieszych.
Ścieżka rowerowa? A co mi tam. Deskorolki, rolki, hulajnogi, wózek dziecięcy, balkonik… tak. Bywa śmiesznie.
Ale żeby nie było, że rowerzyści tacy porządni. Jest ścieżka? No weźcie… przecież jest ulica albo chodnik. Jest kontrpas dla rowerzystów? A nie, pojadę chodnikiem metr szerokości… i będę dzwonił dzwonkiem na pieszych. Czerwone? OMG też jestem daltonistą.
Obsrane chodniki przez pieski. Chociaż przyznam, że coraz częściej widzę właścicieli zginającym się nad odchodami swojego pupila (to się nazywa miłość do zwierząt). Ale wciąż można trafić na minę.
Po ostatnim weekendzie mogę dodać naturystę, które eksponował swoje wątpliwe atuty. Starszy pan po 60tce, przy bulwarach nad Wisłą.
Zmęczona bielizna starszej damy wyeksponowana w parku. Powiśle.
Piwko w autobusie. Bez żenady.
Wódka w papierowej torbie. Krakowskie Przedmieście.
O publicznych aktach defekacji i urynoterapii nawet nie warto wspominać.
Policja legitymuje jakąś emerytkę ze zwiędłymi kwiatkami. Straży miejskiej ani widu, ani słychu. Ale to tak na marginesie.
Codziennie przechodzę obok przystanku (nieważne jakiego) i codziennie mogę zrobić co najmniej jedno zdjęcie. Pod znakiem zakazu palenia pysk z petem w japie. Co ciekawe w innych miastach tego nie zauważyłem, a w Gdańsku przy dworcu kolejowym palacze grzecznie palili na wydzielonej wysepce.
Każdemu się śpieszy. Czerwone? A co to? Jestem wybrańcem, może we mnie nie trafi. A może nie rozpoznają kolorów? Daltonizm dotyka zarówno kierowców, jak i pieszych.
Ścieżka rowerowa? A co mi tam. Deskorolki, rolki, hulajnogi, wózek dziecięcy, balkonik… tak. Bywa śmiesznie.
Ale żeby nie było, że rowerzyści tacy porządni. Jest ścieżka? No weźcie… przecież jest ulica albo chodnik. Jest kontrpas dla rowerzystów? A nie, pojadę chodnikiem metr szerokości… i będę dzwonił dzwonkiem na pieszych. Czerwone? OMG też jestem daltonistą.
Obsrane chodniki przez pieski. Chociaż przyznam, że coraz częściej widzę właścicieli zginającym się nad odchodami swojego pupila (to się nazywa miłość do zwierząt). Ale wciąż można trafić na minę.
Po ostatnim weekendzie mogę dodać naturystę, które eksponował swoje wątpliwe atuty. Starszy pan po 60tce, przy bulwarach nad Wisłą.
Zmęczona bielizna starszej damy wyeksponowana w parku. Powiśle.
Piwko w autobusie. Bez żenady.
Wódka w papierowej torbie. Krakowskie Przedmieście.
O publicznych aktach defekacji i urynoterapii nawet nie warto wspominać.
Policja legitymuje jakąś emerytkę ze zwiędłymi kwiatkami. Straży miejskiej ani widu, ani słychu. Ale to tak na marginesie.
piątek, 16 czerwca 2017
Spinner
Ludzie to dziwny twór. Lubią nienawidzić. I żeby nie było, że to tylko nasza polska domena narodowa. Wystarczy czytać co boli naszych towarzyszy za oceanem.
Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie hejtują #selfie i #samojebki. Srsly. Być może, nie rozumiem tego, bo sam uprawiałem samojebki nim powstała na nie moda. Sporo zdjęć wykonanych aparatem z łapy samemu sobie. Aparatem na kliszę. Robi ktoś sobie zdjęcie, ma selfie sticka i ci to przeszkadza? Idź do lekarza. Może jakaś żyłka w dupie jest zbyt napięta. Ale to tak przy okazji, bo tematem dzisiejszego wpisu na blogasku jest łożysko :D
Od dłuższego czasu na zachodnich heheszkowych portalach rozsiewa się informacja o jakimś intelektualnym raku. Jest to spinner. Temat mnie nie obchodził i za bardzo nie wiedziałem o co chodzi i srsly głupota i hejt średnio mnie interesuje. Wiedza przyszła, sama i nie proszona. Otóż spinner się kręci i nic więcej nie robi i to jest mega głupie. Naprawdę?
No cóż... pamiętam:
- plastikowe rury, którymi się kręciło i robiły "łuuuuu";
- blaszkę z uchwytem na palec, która strzelała przy zgięciu;
- patyczki ze śmigłami;
- pająki gluty, które rzucało się na szybę;
- kartoniki z łańcuszkiem, które trzeba było potrząsnąć i łańcuszek przybierał jakiś kształt, który kończył jakąś twarz;
- breloczki, w które trzeba było dmuchnąć, by zobaczyć napis...
Tak. Faktycznie za "naszych" czasów nie było żadnych, ale żadnych głupot pozbawionych sensu i wartości edukacyjnych.
Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie hejtują #selfie i #samojebki. Srsly. Być może, nie rozumiem tego, bo sam uprawiałem samojebki nim powstała na nie moda. Sporo zdjęć wykonanych aparatem z łapy samemu sobie. Aparatem na kliszę. Robi ktoś sobie zdjęcie, ma selfie sticka i ci to przeszkadza? Idź do lekarza. Może jakaś żyłka w dupie jest zbyt napięta. Ale to tak przy okazji, bo tematem dzisiejszego wpisu na blogasku jest łożysko :D
Od dłuższego czasu na zachodnich heheszkowych portalach rozsiewa się informacja o jakimś intelektualnym raku. Jest to spinner. Temat mnie nie obchodził i za bardzo nie wiedziałem o co chodzi i srsly głupota i hejt średnio mnie interesuje. Wiedza przyszła, sama i nie proszona. Otóż spinner się kręci i nic więcej nie robi i to jest mega głupie. Naprawdę?
No cóż... pamiętam:
- plastikowe rury, którymi się kręciło i robiły "łuuuuu";
- blaszkę z uchwytem na palec, która strzelała przy zgięciu;
- patyczki ze śmigłami;
- pająki gluty, które rzucało się na szybę;
- kartoniki z łańcuszkiem, które trzeba było potrząsnąć i łańcuszek przybierał jakiś kształt, który kończył jakąś twarz;
- breloczki, w które trzeba było dmuchnąć, by zobaczyć napis...
Tak. Faktycznie za "naszych" czasów nie było żadnych, ale żadnych głupot pozbawionych sensu i wartości edukacyjnych.
czwartek, 8 czerwca 2017
Od pieluchy, aż po grób
Przed chwilą odbyły się prelekcje, wróć jeszcze się odbywają, FORUM IAB 2017 w zasadzie odnośnie wszystkiego, w tym przetwarzania big data. Na jednej prezce dosadnie przedstawiono dwóch mężczyzn, którzy zostali sprofilowani tak samo, lecz ich zainteresowania były w zupełnie różne. Na innej w jaki sposób została zaplanowana i wdrożona strategia marketingowa Trumpa.
I wszystko super. O tym jak jest, jak powinno być i jak planować strategie. Człowiekowi serce rośnie, że chociaż w jednym, moim, przypadku w końcu będzie trafiona reklama. Dostanę ofertę o której istnieniu nie wiedziałem, a jak to zobaczę aż spocę się z wrażenie i będę chciał się rozstać ze swoimi pieniędzmi.
No cóż. O przyszłości na forum, a w skrzynce…
Zastanawiam się czy to nie pierwszy znak i nie powinienem zacząć szukać ostatecznej sosnowej jesionki.
I wszystko super. O tym jak jest, jak powinno być i jak planować strategie. Człowiekowi serce rośnie, że chociaż w jednym, moim, przypadku w końcu będzie trafiona reklama. Dostanę ofertę o której istnieniu nie wiedziałem, a jak to zobaczę aż spocę się z wrażenie i będę chciał się rozstać ze swoimi pieniędzmi.
No cóż. O przyszłości na forum, a w skrzynce…
Zastanawiam się czy to nie pierwszy znak i nie powinienem zacząć szukać ostatecznej sosnowej jesionki.
piątek, 2 czerwca 2017
Brak prądu
Obudziłem się rano (dla niektórych w środku nocy). Istotnym faktem w tej opowiastce jest to, że nie jestem jedynym rannym ptaszkiem w okolicy.
Dość szybko odkryłem, że nie ma w mojej najbliższej okolicy prądu. Sprawdzone bezpieczniki w mieszkaniu, na klatce, w budynku. I nic, wszystko włączone. Wracając do siebie zerwałem kartkę z kontaktami z administracją i takie tam. Nie jestem tak zboczony, by biegać wszędzie z aparatem czy choćby smartfonem.
Zadzwoniłem do gościa od awarii. Ten jeszcze ziewał. Nawet mnie to rozbawiło, bo w tym czasie kiedy on próbował hamować ziewanie za oknem rozbrzmiał ptasi trel (co oczywiście nie ma najmniejszego znaczenia dla tej historyjki).
Mieszkam w dość ciekawej okolicy. Jeżeli coś się dzieje, przez ok. dwie godziny wszyscy udają, że nic się nie dzieje. Później wychodzą na klatkę, bo kogoś usłyszą i pada znamienne:
„Czy ktoś już gdzieś zadzwonił?”
O ile, w PRLu gdzie posiadanie telefonu było luksusem, i zazwyczaj czekało się, aż ów ktoś zadzwoni tam gdzie trzeba - tak dziś na jedno mieszkanie przypadają co najmniej dwa telefony. I za złych czasów, przez krótką chwilę pełną naiwności i wiary liczyłem na posiadaczy tego cudu techniki, że gdzieś zadzwonią.
Dość szybko się zorientowałem, że w społeczności w której żyję, jedyną rzeczą, która pobudza innych współmieszkańców do jakiejkolwiek akcji to plotki.
W PRLu kończyło się to tak, że szło się z buta do najbliższej budki telefonicznej i z gorszą informacją niż jest dziś szukało się telefonu do pogotowia elektrycznego (dzisiejszy przypadek). Dziś wystarczy telefon czy komórka i podróż jest już zbędna.
Jeżeli kiedyś zdarzy Ci się czytelniku być tutaj i zostaniesz napadnięty (czego nie życzę) lub stanie się inna krzywda (tego również nie życzę) i zaczniesz krzyczeć o pomoc, wpierw się upewnij czy jestem w okolicy, bo nikt nie zadzwoni ani nie wyjdzie na pomoc, tylko będą patrzeć przez firanki co się dzieje, by móc później pod bramą licytować się kto widział dokładniej całe zdarzenie. I nie, to nie jest sarkazm. To się zdarzyło.
Wielokrotnie zdarzyły się jakaś awarie, kiedy byłem poza domem. Nikt niczego nie zrobił, nigdzie nie zadzwonił, dopóki nie wróciłem lub firma zarządzająca budynkiem tego nie zauważyła.
Swoją drogą… może kiedyś opiszę jak zmusiłem firmę budowlaną, która wymieniała kanalizację, do pracy a nie porzucenia swojej pracy w połowie, bo żaden prezes wspólnoty mieszkaniowej (jest ich pięć w jednym budynku) nie wiedział co zrobić.
Update. Problem rozwiązano w 20 minut od mojego telefonu. Kartkę z telefonami kontaktowymi przykleiłem na swoje miejsce.
Zadzwoniłem do gościa od awarii. Ten jeszcze ziewał. Nawet mnie to rozbawiło, bo w tym czasie kiedy on próbował hamować ziewanie za oknem rozbrzmiał ptasi trel (co oczywiście nie ma najmniejszego znaczenia dla tej historyjki).
Mieszkam w dość ciekawej okolicy. Jeżeli coś się dzieje, przez ok. dwie godziny wszyscy udają, że nic się nie dzieje. Później wychodzą na klatkę, bo kogoś usłyszą i pada znamienne:
„Czy ktoś już gdzieś zadzwonił?”
O ile, w PRLu gdzie posiadanie telefonu było luksusem, i zazwyczaj czekało się, aż ów ktoś zadzwoni tam gdzie trzeba - tak dziś na jedno mieszkanie przypadają co najmniej dwa telefony. I za złych czasów, przez krótką chwilę pełną naiwności i wiary liczyłem na posiadaczy tego cudu techniki, że gdzieś zadzwonią.
Dość szybko się zorientowałem, że w społeczności w której żyję, jedyną rzeczą, która pobudza innych współmieszkańców do jakiejkolwiek akcji to plotki.
W PRLu kończyło się to tak, że szło się z buta do najbliższej budki telefonicznej i z gorszą informacją niż jest dziś szukało się telefonu do pogotowia elektrycznego (dzisiejszy przypadek). Dziś wystarczy telefon czy komórka i podróż jest już zbędna.
Jeżeli kiedyś zdarzy Ci się czytelniku być tutaj i zostaniesz napadnięty (czego nie życzę) lub stanie się inna krzywda (tego również nie życzę) i zaczniesz krzyczeć o pomoc, wpierw się upewnij czy jestem w okolicy, bo nikt nie zadzwoni ani nie wyjdzie na pomoc, tylko będą patrzeć przez firanki co się dzieje, by móc później pod bramą licytować się kto widział dokładniej całe zdarzenie. I nie, to nie jest sarkazm. To się zdarzyło.
Wielokrotnie zdarzyły się jakaś awarie, kiedy byłem poza domem. Nikt niczego nie zrobił, nigdzie nie zadzwonił, dopóki nie wróciłem lub firma zarządzająca budynkiem tego nie zauważyła.
Swoją drogą… może kiedyś opiszę jak zmusiłem firmę budowlaną, która wymieniała kanalizację, do pracy a nie porzucenia swojej pracy w połowie, bo żaden prezes wspólnoty mieszkaniowej (jest ich pięć w jednym budynku) nie wiedział co zrobić.
Update. Problem rozwiązano w 20 minut od mojego telefonu. Kartkę z telefonami kontaktowymi przykleiłem na swoje miejsce.
czwartek, 1 czerwca 2017
Zimno na wiosnę
Mieszkam w dziwnym kraju. Nie raz i nie dwa to mówiłem czy pisałem.
Dzisiaj trochę wiało, było lekkie zachmurzenie… w internecie i generalnie w mediach informowali, że jest kilkanaście stopni. Wiara (stardaw. ludzie) zubierani w kurtki, swetry, ba! nawet wełniane kominy widziałem u kobiet. Temperatura owszem wynosiła kilkanaście stopni… ale tam gdzie ją mierzono, czyli na jakiejś wiosce pod miastem, koło lasu, na otwartej przestrzeni na wysokości ok. 1,5 m nad gruntem. A termometry w mieście? 20-24 stopnie C.
Ale to nie tylko ubiór jest dziwny. Jak tylko zrobi się ciepło ludzie otwierają okna. Serio. Przez cały sezon tzw. zimowy mają pozamykane okna. Skąd wiem, że nie otwierali wcześniej? Ano, po tym jak otworzą pojawiają się mole. Są absolutnie wszędzie.
Ciepło wyzwala w ludziach jeszcze chęć dzielenia się tym co mają. Najczęściej tym co oglądają w telewizji (to tyle, jeżeli idzie o deklaracje, że nikt nie ogląda telewizji), słuchania radia i hip hopu. Jednego, jebanego kawałka przez godzinę. Naprawdę rozumiem, że polski hip hop ma niewymagającą publikę (wróć, dzisiejszy hip hop w całej krasie, nie tylko rodzimy) i tylko jeden kawałek, który idzie do promocji w mediach jest dopracowany. Ale na przestrzeni lat można stworzyć naprawdę zajebisty mixtape.
A dzisiaj? Żadnych powodów do narzekania. W końcu w telewizji powiedzieli, że jest zimno. Okna pozamykane i nawet stłumiony hip hopu „moje ulice, moje dzielnice” nie zrywa do lotu moli. Można poczytać książkę… a zatem dobranoc, idę czytać ;]
Subskrybuj:
Posty (Atom)
No to sru
Jakiś czas temu w świecie około-ai zrobiło się ciekawej, a to za sprawą Joanny Maciejewski (więcej tutaj https://scoop.upworthy.com/author-e...
-
Jak każdy z nas, kto doświadczył przyjemności jednego systemu czy drugiego ma jakieś ale. Jeden i drugi posługuje się propagandą, trud...
-
Nie wiem czy z racji starczego wieku czy też jakiegoś dziwnego zrządzenia losu zwanym też akceptowalnym pechem na mojej drodze pojawia...
-
Podobno ludzie nie lubią zakupów. Nie będę wnikał w jakie (spożywcze, ciuchy, techniczne, remontowe). Po całości. Najpierw jest proble...