Jakąś chwilę temu
miała premiera niby-biograficznego filmu Zenek (swoje „niby”
opieram, na recenzjach). Jest to historia o człowieku, który
pracował na scenie disco polo od lat. Podobno znany. Mimo że,
interesuję się muzyką, ów fenomen mnie ominął.
Nie będę robił
sobie beki z disco polo.
Fenomen disco polo,
nigdzie nie jest ani opisany, ani wytłumaczony. Tylko ludzie
pozbawieni wyobraźni, a przede wszystkim analizujący fenomen ze
swoich stref komfortu odcięci od tej muzyki, czyli wspomniani wyżej
fachowcy, dorabiają jakąś większą ideologię.
Popularność jest
łatwa do wytłumaczenia. I jak zawsze chodzi o pieniądze.
Wiejskie kapele,
które w latach osiemdziesiątych grały na weselach (i wcześniej)
dostały do swoich łapek elektroniczne instrumenty, o które pomimo
panującego „reżimu” było coraz bardziej. Tajemnicą
poliszynela jest to, że rolników i hodowców stać było na więcej
(niż teraz próbuje się wmawiać) od tzw. miastowych, zatem
instrumenty elektroniczne (konkretnie keyboardy, z gotowymi
podkładami) były bardziej osiągalne. I przede wszystkim większa
motywacja, kupowało się narzędzie, które w krótkim czasie
pozwalało zarobić.
Dobrej jakości
sprzęt nagłośnieniowy był wówczas trudny do nabycia, a nie tylko
cena była zaporowa. A przy zabawach chciało się coś usłyszeć
coś więcej niż przestery z Kasprzaka czy ze szpulowca Unitry.
Zatem kapela. Muzycy, którzy grali na wiejskich imprezach musieli
znać światowe hity, których uczyli się najcześciej ze słuchu.
Barierę językową, jak wcześniej, pokonywało się tym, że
tworzyło się własne teksty do zagranicznych utworów. I trzeba też
wspomnieć, że było wśród słuchaczy ciśnienie na rozumienie
tekstu. Zatem musiało być po polsku.
Oczywiście były
też rodzime kompozycje. Ale co mogło przebić „Tylko ty” Savage
w wersji na akordeon i perkusję? No dobra, biały miś… aaa xd
W radiu można było
w miarę na bieżąco słuchać tego co było modne zagranicą („na
zachodzie”).
I jak każdy, ludzie
chcieli posłuchać również w domu, tego co grali w przysłowiowej
remizie czy na weselu. Zatem zespoły zasuwające z wioski do wioski,
sprzedawały też swoje kasety.
Po ‘89 się wiele
zmieniło. W radiu wyższa kultura w stylu Edyty Górniak. Mało
muzyki miłej, łatwej i przyjemnej. Skończyło się siedzenie po
nocach i zgrywaniu najnowszych hiciorów. Skoro w radiu nie było,
ustawy o prawach autorskiej jako takiej nie było, a był popyt to
masowo pojawiły się pirackie kasety. Dodatkowo sprzęt CD stał się
łatwiejszy w dostępie. Ale same płyty były cholernie drogie.
Wciskano kit, że to tłoczenie jest takie drogie (serio, serio).
Polskie płyty kosztowały tyle samo co zagraniczne. Pirackie płyty
pojawiły się później.
Nagle pojawiła się
nowa sieć sprzedaży, poza sklepami muzycznymi. W miastach w
punktach, gdzie jeździły zdezelowane autobusy dowożące ludzi do
pracy, przy przystankach, w kioskach oprócz gazet, papierosów bez
banderoli były też kasety i płyty. Nagle okazało się, że płyta
nie musi kosztować 60 złotych, a może kosztować 15 (dla starych
czytelników 600 000 i 15 000). Wytwórnie (te same, co później
wymyśliły posrane sposoby na zabezpieczenia płyt przed zgrywaniem
na komputery), miały to w dupie i drenowały kieszeń fanów muzyki.
Sytuacja na wsiach
po ‘89 nie była za ciekawa, chociaż obrotni rośli w siłę, to
statystyka była nieubłagana. Infacje, kredyty rujnowały po równo
miastowych, jak i rolników/hodowców. Kogo w takich warunkach stać
na wyrzucanie pieniędzy w błoto, byleby kupić jakąś fajną
muzyczkę.
Mniej więcej w tym
czasie pojawił się jeszcze jeden nurt, o którym mało kto
wspomina. Grupy, które rżnęły nie tylko utwory, ale całe płyty
i wydawały je pod własnym szyldem, tyle, że śpiewane po polsku.
Mr. Vein po polsku? Tego na youtubie nie znajdziecie xd
Podsumowując. Disco
polo oferowało i oferuje rytmiczną, melodyjną muzykę z polskim tekstem za
niewygórowane pieniądze. Po latach 80tych, kiedy pojawiła się
próżnia dostępie do muzyki, a nie każdy miał tę sposobność i
determinację, by szukać czegoś dla siebie, sięgał po to co miał
pod nosem.
Naprawdę wiele nie
potrzeba, by zawojować miliony. Dla mnie proste.