Przeczytałem
ponownie tekst na Fochu (swoją drogą polecam jego lekturę). Za pierwszym razem mi się spodobał, za drugim również. Dla
leniwców, którym się nie chce: autorka napisała o swojej miłości
do fotografii analogowej zarówno tej na kliszy, jak i tej
„polaroidowej” z całą chemią w zdjęciu.
Myślę,
że należę do pewnego pokolenia w którym bardzo wiele rzeczy
przeszło i przechodzi do lamusa. Poznałem komputery 8bitowe i
16bitowe o kompletnie innej architekturze sprzętowej niż obecna,
korzystałem z taśm i kaset magnetofonowych, płyt winylowych
(chociaż te przeżywają swoją kolejną młodość), aparatów
fotograficznych na błony. A za chwilę do lamusa pójdą książki,
płyty CD i DVD...
Swoją przygodę z fotografią rozpocząłem dwadzieścia dziewięć lat temu. Do późnych lat 90tych używałem błon czarnobiałych, jak i kolorowych. Ale zdarzało się, że w nowym milenium utrwalałem obraz w stylu oldschoolowym.
Odbitki, które powstawały w drugiej połowie lat XX wieku, czeka ten sam los co książki, o których chwilę temu pisałem. A to za sprawą technologii i procesu produkcji papieru fotograficznego. Obecnie jest on bardzo nietrwały. Odbitki, które zostały wykonane wcześniej są lepiej zachowane (przyjmując, że ktoś ich zwyczajnie nie wrzucił do pudełka po butach, tylko klasycznie przechowuje je w albumach fotograficznych) niż te wykonane później. O odbitkach wykonanych w salonach typu express nawet nie ma co wspominać.
Aktualnie robienie zdjęć na błonach to kosztowne, ale to bardzo kosztowne hobby. Jeżeli ktoś chce się sprawdzić i zrobić na zwykłym filmie 36mm. Jednak jest to mocno amatorskie podejście. Kto nie próbował wcześniej jest idealnym początkiem, ale prawdziwa zabawa i wyzwanie to wielkoformatowa fotografia. Wymaga ona więcej pracy, nauki i... pieniędzy,. I to całkiem sporo, tych pieniędzy ;] Ale zrobienie zdjęć to jedno, drugim etapem jest wywołanie filmu, a następnie wykonanie odbitek.
W tym miejscu podziękowałem. Jeżeli ktokolwiek choć raz miał do czynienia z robieniem odbitek nigdy nie wypomni czy amatorowi czy profesjonaliście, że modyfikuje swoje zdjęcia na komputerze (czy jak to już bywa w samym aparacie). Nie mam na myśli tylko poprawianie zdjęć, ale też jego modyfikację czy zabawę.
Ciekawostką było to, że zdjęcia, które wykonałem musiałem mieć dobrze opisane (pamiętałem każdą cholerną rolkę filmu) i kiedy oddawałem je do laboratorium opisywałem jak te zdjęcia były robione i jaki chcę uzyskać efekt. W skrócie, jeżeli wykonywałem zdjęcia astronomiczne, w dzień czy w zimie miało to ogromne znaczenie w późniejszym procesie robienia odbitek. Dlatego zanim je się zrobiło wykonywało się kopie stykowe potocznie stykówka (później nazywano to foto indexem, były to zdjęcia na jednej odbitce 1 do 1 bez powiększalnika). A samodzielna zabawa wywoływania, robienia własnej ciemni w domu? Srsly? Przy czarnobiałej fotografii można było się jeszcze w to bawić, ale w kolorze można było o tym zapomnieć.
W swoim tekście Natalia wspomina także o niedoskonałościach fotografii tradycyjnej. Trudno mi jest się tak bezpośrednio odnieść. Moje zdjęcia były wykonywane aparatami, bez bajerów, nie było w nich ani autofokusa, ani światłomierza. Bywały nieudane, ale doszedłem do wprawy, że proponowano mi pracę w fotografa i fotografika. Obecnie psuję zdjęcie zanim je wykonam ;]
Ale nim doszedłem do wprawy, sprawa z fotografią wyglądała nieco inaczej ;] Nie wiem czemu, ale już jako dzieciak robiłem inaczej zdjęcia niż reszta. Zupełnie inaczej kadrowałem, robiłem zdjęcia z zaskoczenia (teraz to norma, ale w latach 80tych nawet mężczyźni poprawiali ubrania i włosy przed zrobieniem zdjęcia). I... UWAGA robiłem sobie sam zdjęcia. Tak, robiłem sobie selfie lustrzanką z ręki. Dodatkowo po wielu latach używania jednego aparatu, człowiek uczył się co potrafi a czego nie potrafi jego aparat i obiektyw. Tak naprawdę wtedy zaczynała się fotografia.
Brzydkie zdjęcia... najczęściej wynikały z chujowej błony. Do dzisiaj mam żal do błon firmy ORWO, o ile zabawa zabawą, część zdjęć po prostu chciałem mieć. W latach 90tych nie było stać na Kodaka, więc tłukło się na ORWO z nadzieją, że wyjdą.
Efekty, które można uzyskać na błonie można w pewnej części osiągnąć i w cyfrówkach. Efektów związanych z samą błoną siłą rzeczy nie da się osiągnąć bez ingerencji w późniejsze zdjęcie, a to moim zdaniem jest bezsensowne. Ale całą resztę? Dziwne powiększenie, rozmycie, poruszenie, niedoświetlenie, prześwietlenie... wszystko się da osiągnąć i podobnie jak w tradycyjnej fotografii to są rzeczy zależne od aparatu. Nie wierzycie? Idźcie do sklepu i kupcie najtańszy aparat ;] Dla miłośników dziwności z zasobniejszym portfelem są aparaty dedykowane do lomografii (same aparaty nie są drogie, zabawa zaczyna się od kupna filmu, wywołania i zrobienia odbitek lub skanów).
A dziś? Lubię zdjęcia nietypowe, to co mnie zafascynuje lub przyciągnie moją uwagę. Robię masę kotletów, często lecę i robię w ruchu (swoją Vilią robiłem zdjęcia z biodra, robiąc fotki na czuja), a przy byle papierku przyklejonym do kruszejącego tynku potrafię spędzić kilka godzin. Nie interesują mnie ładne, poprawione zdjęcia, zwłaszcza te stockowe.
Zamiłowanie do fotografii czarnobiałej pozostało, zdjęcia są w tej kolororystyce są wykonywane bezpośrednio w aparacie (prowadzę blog od 10 lat, który aktualnie znajduje się pod tym adresem blog.bagienny.net), szaleję również w kolorze (niedawno dojrzałem do tego, by swoje kiksy i inne paskudztwa emitować w świat kolorowy.bagienny.net). A Wam niezależnie czy się bawicie amatorsko czy profesjonalnie i niezależnie od używanego sprzętu na błonę czy na kartę pamięci, robione telefonem, suszarką, kompakt, DSLR czy ekspresem do kawy – czerpcie z tego przyjemność, bo o to w tym chodzi ;]